Nasze rolnictwo znajduje się…

Nasze rolnictwo znajduje się częściowo w trzeciej a częściowo w czwartej fazie mechanizacji. Na świecie eksperymentuje się z piątą (ostatnią) fazą ale to trochę jeszcze potrwa. Przerwanie dostaw ropy oznacza powrót do fazy pierwszej, w której źródłem siły na polu był człowiek. Bo my przecież nawet stad zwierząt pociągowych już nie mamy a ich odtworzenie potrwa generacje. W fazie pierwszej operator kosy kosił ćwierć hektara zboża dziennie, za nim postępowała jego samica wiążąca zboże w snopki. Dla porównania wydajność jednego kombajnu w zespole z traktorem i przyczepami w czwartej fazie mechanizacji rolnictwa to około hektara na godzinę, czyli ośmiu hektarów dziennie. Chłop na kombajnie plus chłopka na traktorze to osiem hektarów dziennie (w rzeczywistości zbiera się o wiele dłużej, żeby pogodę wykorzystać) albo ćwierć hektara dziennie po zabraniu im zabawek.
Stosunek ośmiu hektarów do ćwierci jednego hektara dziennie to spadek wydajności o 31 z 32 części, w liczbach bezwględnych patrząc z jednej tony zboża dzisiaj robi się trochę ponad 30 kilogramów. Tyle że chłop z żoną też jedzą, a i na następny siew też trzeba co nieco odłożyć i obydwa te czynniki to koszty stałe. W przypadku kosztów stałych potężną róznicą jest czy odejmuje się je od tony czy od trzydziestu wyprodukowanych kilogramów zboża, o tym raczej tutejszych czytelników przekonywać nie muszę …

Sprawa następna to wydajność pól uprawnych po zaprzestaniu stosowania nawozów z ich braku. Powrót do XVI wiecznej wydajności rolnictwa oznacza że chłop z chłopką i przychówkiem potrzebują średnio półtora hektara żeby wyżywić się samodzielnie. W Polsce z jej (prawie) 19 mln hektarów użytków rolnych oznacza to że ziemia jest w stanie wyżywić jakiś dziesięć milionów chłopskich rodzin i zero miastowych albo mniej chłopów i trochę miastowych, jeśli chłopi w ogóle będą miastowych do czegokolwiek potrzebować i zechcą miastowym trochę żywności sprzedać.

Tu rodzi się pytanie co ma miastowy do zaoferowania chłopu. No w sumie niewiele. Bo ilu miastowych potrafi konia podkuć, krowie w ocieleniu się pomóc albo pole zaorać ? A daj miastowemu kosę do ręki to zaraz będziesz musiał dać mu na wózek albo kule przy większej odrobinie szczęścia. Zresztą skąd wziąć kosy ?

Oceniam że w Polsce jako kraju rolniczym utrzyma się przy życiu gdzieś tak pomiędzy milionem a może maksymalnie czterema milionami ludzi. Resztę … no cóż. Resztę zdmuchnie wiatr historii. I wcale nie potrzeba do tego kosmitów, wystarczy przerwać łańcuchy dostaw ropy i nawozów a potem trochę poczekać. Ludzie nie umierają z głodu od razu, parę miesięcy albo i lat to potrwa. W przypadku krajów uprzemysłowionych będzie gorzej. W skali planety z jej porozciąganymi łańcuchami logistycznymi głód uderzy tym mocniej tam, gdzie zaprzestano żywienia się lokalną żywnością przechodząc na żywność importowaną.

Bez logistyki opartej o ropę żywność – nawet wyprodukowana – nie dotrze do klienta czyli się zepsuje, czyli w następnej iteracji agrobiznesowego cyklu produkcyjnego w ogóle nie zostanie wyprodukowana. W drugim roku kryzysu zatem nie uda się już nikomu – nawet siłą – zabrać chłopu tego, czego on nie wyprodukował. I się masowe wymieranie na dobre zacznie …

#gospodarka #technologia #ekonomia #ciekawostki

Powered by WPeMatico