„Musimy zrobić coś, co…

„Musimy zrobić coś, co napawało nas grozą od czasów Gierka. Potężnie się zadłużyć i dopuścić inflację”

Jest ogromny opór. I w rządzie, i w opozycji. Polskie elity polityczne nie doceniają skali tego kryzysu i właśnie oblewają najważniejszy test w swoim życiu.

Pierwsza “tarcza” rządowa – jej faktyczny wymiar, bo nie mówię o gwarancjach i kredytach, tylko o rzeczywistych sumach, które mają płynąć do gospodarki – to jakieś 1,5 proc. PKB. Tyle co nic. Mamy za sobą miesiąc od zamknięcia szkół i wyłączenia wielu gałęzi gospodarki. Ten czas został zmarnowany. Po miesiącu, kiedy firmy zaczęły bankrutować, ludzie stracili dochody i pisali błagalne apele do posłów, ogłoszono parę dni temu tzw. tarczę finansową na 100 mld, czyli 4,5 PKB. Krok w dobrą stronę, ale to też za mało. Rząd zamroził całe gałęzie gospodarki i przez miesiąc mówił ludziom: radźcie sobie sami.

Jest coś nieprawdopodobnie dziwacznego w tym polskim paraliżu. Okazuje się, że rząd i główna partia opozycyjna o gospodarce myślą z grubsza podobnie. Ekonomiści na całym świecie niezależnie od swoich ideologicznych łatek mówią zgodnie – wydawać pieniądze, natychmiast. U nas premier publicznie zastanawia się nad stabilnością budżetu państwa, co akurat w tym momencie jest nieodpowiedzialne, bo daje sygnał obywatelom i rynkom, że rząd nie jest gotowy zrobić wszystkiego, co trzeba, tylko kluczy, ściboli pieniądze i się zastanawia. W marcu brałem udział w comiesięcznym panelu ekonomistów, gdzie pytano, czy istotny wzrost deficytu państwa jest właściwym sposobem przeciwdziałania konsekwencjom recesji. Przytłaczająca większość odpowiedziała, że tak. Profesor Andrzej Rzońca, główny ekonomista PO – że nie. Tymczasem dług to jest zwykłe narzędzie, a nie smok o siedmiu głowach.

Oni sobie w ogóle nie zdają sprawy, jaka jest skala tego, co się właśnie dzieje. A tę skalę można policzyć: z moich szacunków i wstępnych danych wynika, że w każdym tygodniu zamrożenia gospodarki, kiedy jesteśmy zamknięci w domach, znika 30 proc. konsumpcji. Konsumpcja to około 3/4 polskiego PKB. Czyli w każdym tygodniu znika nam, lekko licząc, 22 procent PKB.

Mamy jedną z lepszych na świecie pozycji startowych do zadłużania się. Polski dług wynosi obecnie sporo poniżej 50 proc. PKB, to jest wskaźnik lepszy niż mają Niemcy. Mamy najniższe w historii stopy procentowe. W dodatku 70 proc. polskiego zadłużenie to są długi wewnętrzne, a 30 proc. zadłużenie zagraniczne.
[I to jest dobra pozycja wyjściowa?]
Bardzo dobra. W sytuacji kryzysu instytucje finansowe na całym świecie chętnie kupują obligacje państwowe, bo to bezpieczna przystań kapitału w czasach recesji. Więc mało prawdopodobne, że jak zaczniemy pożyczać, to rynki spanikują i nagle, drastycznie podniosą nam stopy procentowe. Grecja dziesięć lat temu była zwyczajnie niewypłacalna, ale nikt nie chciał tego przyznać – dlatego rynki spanikowały. Nam – o ile uratujemy gospodarkę – niewypłacalność nie grozi. I rynki to akurat rozumieją.

To, co państwo powinno zrobić – i kraje takie jak Wielka Brytania, Dania, Francja po to zaciągają teraz nowe długi – to wziąć na siebie część kosztów stałych i obowiązek płacenia pensji pracownikom przez cały okres zamrożenia gospodarki. Wynika to z prostej zasady: firmy, które teraz gryzą glebę i nie mają dochodów, nie znalazły się w tej sytuacji z własnej winy, niskiej produktywności, własnych błędów. To jest szok całkowicie niezawiniony, który nie ma nic wspólnego z tzw. kreatywną destrukcją Schumpetera, czy z cyklami koniunkturalnymi. To nie są żadne prawa rynku, że najsłabsi wylatują. Teraz najbardziej zaradni mogą być w totalnej kropce, na przykład dlatego, że ciągle inwestowali, mają duże koszty stałe. Firmy gryzą glebę, bo państwo zamknęło działalność tych firm w celu ratowania zdrowia i życia ludzi. Więc jeśli rząd powiedział A, to musi powiedzieć B: tak, zamykamy firmy, ale bierzemy na siebie pełną odpowiedzialność za ich przetrwanie. Nie można zamknąć gospodarki i powiedzieć: a teraz sobie radźcie.

Jeśli odmrożenie gospodarki się uda, a potem uda się przywrócić szybki wzrost PKB, to i tak wylądujemy w „nowej normalności”.Czyli będziemy mieli bardzo wysoki dług publiczny i poobijaną ochronę zdrowia. Trzeba będzie z czegoś to sfinansować, czyli trzeba będzie podnieść podatki, ale mądrze.
Mocno zwiększyć progresję. Biedniejszym trzeba będzie podatki obniżyć, a wyższa klasa średnia i bogaci będą musieli płacić dużo więcej, niż obecnie. Mówię to z pełną świadomością hejtu, który się na mnie za te wysokie podatki wyleje. Ale nie ma alternatywy. Też dlatego, że pojawi się inflacja i trzeba będzie przed nią chronić biedniejszych.

Już to mówiłem: to byłby spadek standardów i jakości życia większy niż w okresie transformacji po 1989 roku. Spadek PKB o 10 proc. – biorąc pod uwagę bardzo wysoki poziom nierówności dochodowych w Polsce – to naprawdę katastrofa społeczna. Ważne, żeby ludzie to usłyszeli: to jest największy kryzys od czasów transformacji. I skala tego kryzysu jest niedoceniana przez polskich polityków.

#publicystyka #gospodarka #ekonomia #koronawirus #kryzys

Powered by WPeMatico