Z różnych, czasem sprzecznych…

Z różnych, czasem sprzecznych definicji populizmu najbardziej podoba mi się ta, którą stosuje Bálint Magyar, węgierski polityk i socjolog, autor książki „Węgry. Anatomia państwa mafijnego”

„Wspólnym mianownikiem populizmu narodowego i socjalnego jest przeniesienie odpowiedzialności za własny los na inne osoby. W ten oto sposób prosty człowiek, którego byt zależy od innych, spotkał się z »doświadczanym przez los« narodem węgierskim” – to rozumienie populizmu Magyar zaczerpnął zapewne od Ericha Fromma.

Fromm uważał, że populiści proponują „ucieczkę od wolności”, z jednej strony ograniczając swobodę człowieka, ale z drugiej uwalniając go od wysiłku dokonywania świadomych wyborów oraz odpowiedzialności za bieg wydarzeń.

Nie przypadkiem lewicowi populiści z aprobatą wyrażają się o wielu działaniach PiS – partii skupiającej narodowych populistów. I po lewej, i po prawej stronie coraz częściej pojawia się słowo: „wspólnota”.

„Polacy głosowali za odbudową wspólnoty” – pisał w tygodniku „Idziemy” Marek Jurek. Dla lewicy wspólnota to klasa (modne dziś w „Krytyce Politycznej” słowo), której członkowie nie mają własnej woli, energii, pomysłów na życie. Są pasażerami łódki, którą kieruje ktoś inny, i ich los zależy od sternika. Oczekują od państwa, że zapewni im szczęśliwe życie. Typowa ucieczka od wolności.

W „Krytyce Politycznej” ukazał się kuriozalny tekst Jakuba Pietrzaka, który przedstawia się jako „aktywista, bumelant, instagramer, były student filozofii w Olsztynie, specjalista od prekaryzmu i wykluczenia”.

Młody zapewne człowiek – dziś „młodymi” nazywa się osoby mające mniej niż 40 lat – płaczliwie protestuje przeciwko przymusowi ekonomicznemu i żąda, by państwo zapewniło mu dochód podstawowy, czyli stały zasiłek, gdyż czuje się chory, gdy myśli o zarobkowej, czyli dla kogoś użytecznej pracy.

Niezawodny Grzegorz Sroczyński przez godzinę przesłuchiwał w Radiu TOK FM panią profesor Mirosławę Marody, próbując na niej wymusić, na szczęście bezskutecznie, słowa współczucia dla „głodujących doktorantów.”

Według Pietrzaka i Sroczyńskiego młodzi, zdrowi ludzie – studenci, doktoranci, pracownicy, bezrobotni – są bezwolnymi kukiełkami niemającymi wpływu na swój los.

Znaleźli się w trybach systemu niczym więźniowie sowieckich łagrów i nie są w stanie się z niego wydostać. Jedno, co mogą, to apelować do nadzorców systemu, by złagodzili reżim, by dosypali więcej pokarmu do karmników (określenie Sroczyńskiego) lub zapewnili wszystkim stały zasiłek, co jest postulatem instagramera Pietrzaka.

To wizja absurdalna nie tylko z ekonomicznego punktu widzenia – na te zasiłki ktoś musi zapracować – ale też społecznego i historycznego.

Żyjemy w epoce i w kraju wystarczająco bogatym, by wszyscy mieszkańcy mieli zaspokojone podstawowe potrzeby nawet bez stałych zasiłków. W wielotysiącletniej historii ludzkości to sytuacja wyjątkowa. Wystarczy przeczytać opracowywane przed II wojną światową pamiętniki bezrobotnych, chłopów, emigrantów, by uświadomić sobie, na czym polega prawdziwa bieda.

W dzisiejszej średniozamożnej jak na warunki europejskie Polsce jesteśmy wielokrotnie bogatsi niż Brytyjczycy czy Niemcy przed 100 laty. Zawdzięczamy to rozwojowi gospodarczemu, który nie byłby możliwy bez tego strasznego przymusu ekonomicznego – czyli konieczności zarabiania na swoje utrzymanie. Zawdzięczamy też wolnemu rynkowi i przedsiębiorczości, której wyzwolenie (w Anglii pod koniec wieku XVIII, w Polsce po roku 1989) było warunkiem niezbędnym do rozpoczęcia procesu bogacenia się społeczeństwa.

Żyjemy w kraju jeszcze wolnym, choć zagrożonym nacjonalistycznym i lewicowym populizmem, gdzie każdy sam może decydować o miejscu zamieszkania, własnej karierze, uprawianym zawodzie. Przypomnę, że w krajach, w których większość zdecydowała o ucieczce od wolności, zdając się na łaskę populistycznych polityków, ograniczona była nawet wolność poruszania się po własnym kraju. Zawód i miejsce w drabinie społecznej wyznaczali rządzący. Wolność nie oznacza równości. Ale nie oznacza jej też brak wolności, który w dodatku pociąga za sobą nędzę i represje.

Doktorant, nad którego ciężkim losem rozpacza Sroczyński, może podjąć pracę lub nie, wyjechać z Polski lub w niej pozostać, dokończyć doktorat lub z niego zrezygnować. Jest wolny, zwykle zaradny, młody, silny. Będzie miał życie udane albo nie – ale to wciąż zależy od niego, a nie od pana (z wąsikiem lub bez), który obiecuje, że się nami zajmie „od kołyski aż po grób”.

Witold Gadomski

#polska #ekonomia #gospodarka #liberalizm #neuropa #4konserwy

Powered by WPeMatico